Okładkowy tekst z najnowszego magazynu The Economist „The trouble with GDP” poświęcony liczeniu Produktu Krajowego Brutto (PKB). Wskaźnikiem PKB jesteśmy bombardowani na każdym kroku. Od lat 30-tych XX wieku stał się synonimem rozwoju. Od przynajmniej kilku lat w organizacjach i instytucjach międzynarodowych – Bank Światowy, ONZ, Komisja Europejska – trwa poważna debata o niedoskonałości PKB w opisywaniu jakości życia poszczególnych państw i społeczeństw. W praktyce wiemy, że kraje o wysokim poziomie PKB niekoniecznie gwarantują swobody, wolności i możliwości korzystania ze wzrostu przez swoich obywateli. Wiele dyktatur i krajów autorytarnych posiada przyzwoite lub wybitnie wysokie PKB.

pkbbb

Już w 2009 roku środowisko ekonomistów skupionych wokół noblisty Josepha Stiglitza, Amartya Sena, Jean-Paula Fitoussi opracowało raport o potrzebie zmiany paradygmatu opartego na GDP (PKB) jako nieodzwierciedlającego całej gamy społeczno-ekonomicznych aktywności ludzi. Autorem wstępu do tego raportu był ówczesny prezydent Francji, Nicolas Sarkozy. Przytaczam ten przykład celowo, bo istota tej konstruktywnej dyskusji nie sprowadza się do podziału na prawicę i lewicę.

A sprawa jest poważna. Sam sposób mierzenia PKB zmienia się w czasie i w dziwnych kierunkach, służących – zdaniem wielu – niszczeniu systemów wartości. Na przykład wlicza się do niego prostytucję, ale nie wlicza się wielu nowych form prowadzenia działalności gospodarczej opartej na platformach technologicznych (Google, serwisy społecznościowe) i współdzieleniu się dobrami. Nie wlicza się również całego wachlarza społecznej solidarności, wytworów ludzkiej kultury, nauki i sztuki.

Rzecz nie leży dzisiaj w tym, żeby odrzucić PKB, ale żeby znaleźć dodatkowe metody, ułatwiające bardziej realistyczne opisywania jakości życia.