Dyskusje na temat rynku pracy nie przybierają jeszcze ostrych form znanych z dyskusji politycznych. Ma to swoje dobre i złe strony. Można powiedzieć, że to przykre, bo pokazuje, że wciąż jakość naszego środowiska pracy jest tematem spoza listy politycznych priorytetów. Utrzymywanie tego tematu na obrzeżach głównego nurtu dziwi i wskazywać może na odrealnienie wielu z nas, funkcjonujących dzisiaj w obiegu zawodowym stolicy i traktujących własne doświadczenie jako reprezentatywną normę. Piotr Arak, kierujący Polskim Instytutem Ekonomicznym, w swoim niedawnym komentarzu dla – nomen omen – kwartalnika „Liberte”, opisywał plagi polskiego rynku pracy. Wśród nich wymienił ogromne koszty psychiczne i somatyczne płacone przez coraz większą grupę Polaków wskutek doświadczania stresu zawodowego. Według danych OECD, pod tym względem wyprzedzają nas w Europie wyłącznie Grecy i Turcy. Arak wskazywał też na problem feudalizmu, w którym wciąż pracownicy bardziej zajmują się nastrojami szefa niż możliwością brania odpowiedzialności za cele przedsiębiorstwa. Jedną z naszych cech jest także niski stopień wsparcia i pomocy udzielanych przez przełożonych (przeciętna w UE to 58 proc., a u nas 47 proc.).
Rynek pracy nie jest wolny od skłonności do uproszczeń oraz popadania w skrajności, posługiwania się stereotypami i niemożności (albo niechęci) zobaczenia drugiej strony medalu. Problem dotyczy zarówno uczestników rynku, jak i komentatorów, zaś jego konsekwencje obejmują nasze życie gospodarcze, społeczne, i prywatne. Przykładem takiego stereotypu są tzw. millenialsi (pokolenie Y, urodzone w latach 80. i 90.), którzy według panujących wyobrażeń mają być pokoleniem szczególnie mobilnym, nie przywiązującym się do zespołu ani do firmy. W ten bardzo uproszczony sposób bywają przedstawiani w przewodnikach dla działów personalnych firm i kadry kierowniczej, tak konstruowanych jest mnóstwo szkoleń menedżerskich. Ale czy młodzi faktycznie tacy są, czy raczej tak chcą ich widzieć niektórzy z ich przełożonych?
Do refleksji nad przyszłością pracy zmusza też automatyzacja i robotyzacja produkcji. Na pierwszy plan wysuwa się pytanie, czy roboty zabiorą nam pracę. Ta nacechowana emocjonalnie kwestia odsuwa w cień inne, nie mniej istotne aspekty tematu, chociażby kompetencje pracowników, które pozwolą im się utrzymać i odnieść sukces na rynku pracy zdominowanym przez roboty. Wiele ośrodków zgodnie wskazuje na kompetencje przyszłości, a wśród nich wymienia inteligencję emocjonalną, empatię, umiejętność współpracy i udzielania wsparcia innym, aktywne słuchanie czy krytyczne myślenie. Większości z tych cech roboty nigdy nie będą w stanie nabyć – pozostaną one naszą niezbywalną przewagą. Oczywiście kompetencji społecznych, które będą naszą przewagą na rynku pracy, jest o wiele więcej, lecz wszystkie mają wspólny mianownik – wymagają dialogu i tylko dzięki niemu są możliwe. Warto zawczasu się nimi zająć, by ograniczyć lęk ludzi przed zmianami na rynku pracy. Badanie Pew Research Center pokazuje bowiem, że zarówno w krajach rozwiniętych, jak i rozwijających się (m.in. w Polsce) negatywne opinie na temat skutków automatyzacji przeważają nad pozytywnymi. Lęki ludzi są naturalne i nie powinny nikogo dziwić. W praktyce jednak osoby takie nierzadko doświadczają bipolarnego przeciwstawienia o ogromnych skutkach tożsamościowych, mianowicie „zapóźniony leń” vs „nowoczesny i skuteczny”.
Debata na temat automatyzacji wciąż ma ograniczony wpływ na bieżącą sytuację na rynku pracy. Inaczej jest z kwestią sensu pracy. Poczucie sensu wykonywanej pracy ma znaczenie fundamentalne, ale w mediach ogranicza się je zwykle do wysokości zarobków, możliwości awansu czy innych tzw. benefitów pozapłacowych. Tymczasem z badań naukowców z uniwersytetów w Lejdzie i Rotterdamie wynika, że co siódmy Polak uważa swoją pracę za pozbawioną sensu. Aż 14 proc. z nas odpowiedziało negatywnie na pytanie „Czy twoja praca jest pożyteczna dla społeczeństwa?”. Był to wynik znacznie gorszy niż europejska średnia. Badania przeprowadzane w USA przez B. Schwartza i A. Wrzesniewski pokazują jednoznacznie, że pełnienie wysokich funkcji w zarządach modnych przedsiębiorstw nie idzie w parze z poczuciem sensu. Tymczasem wielu przedstawicieli zawodu salowych w szpitalach charakteryzowało się wysokim poczuciem sensu pracy, a ich zaangażowanie daleko wykraczało poza spisany zakres obowiązków. Tym, co stanowiło istotę, była relacja z drugim człowiekiem i poczucie sprawczości w udzielaniu wsparcia pacjentom.
Całość tekstu znajduje się na portalu „Nowego Obywatela” TUTAJ