Na ekranach polskich kin można było niedawno obejrzeć nominowany do Oskara film Raoula Pecka „Nie jestem twoim murzynem”. To dokument oparty w całości na niedokończonej książce amerykańskiego eseisty i działacza praw człowieka, Jamesa Baldwina. Opowiada historię trzech liderów walczących o prawa czarnoskórych Amerykanów: Martina Luther Kinga, Medgera Eversa i Malcolma X. Obrazuje stan emocji lat 60. XX wieku w uznawanych za kolebkę współczesnej demokracji Stanach Zjednoczonych. Impresję na temat filmu na portalu Polski The Times zamieszczała niedawno Agata Wójcik.
Film Pecka zostanie zapewne zaszufladkowany jako ideologicznie lewicowy. Będzie to jednak zasadniczy błąd. Dla mnie stanowi on lekcję dla targanych konfliktami społeczeństw całego świata, ludzi rzucających się sobie do gardeł pod byle pretekstami owiniętymi w płaszcze ideologii.

Krótko mówiąc, manuskrypt Baldwina, będący podstawą przesłania filmu, jest jednym wielkim apelem o poszanowanie godności człowieka, każdego człowieka. Mówi o tym, że bez względu na to, jakie ideologiczne, rasowe, historycznie i społeczne podziały nas różnicują, to łączy nas coś znacznie więcej. Tym czymś jest, choć zabrzmieć to może nieco naiwnie, fakt bycia człowiekiem.

Katastrofa duchowa
To lekcja do czego prowadzi radykalizm. Morze swastyk na manifestacjach przeciwko przyjmowaniu osób czarnoskórych do szkół z napisami „Biała siła”, „Biała straż”, są symbolami, które wcale nie odeszły w zapomnienie. Droga radykalizmów lat 30. doprowadziła świat do niespotykanej skali ludobójstwa wspieranego nowoczesnymi technologiami zarządzania fabrykami śmierci. Rabin Abraham Joshuna Heschel, zaangażowany od pierwszych dni w Ruch Praw Obywatelskich i w dialog żydowsko-chrześcijański, napisał w jednej ze swoich książek: „Wybuch wojny nie był żadną niespodzianką. Nadszedł jak długo oczekiwane następstwo katastrofy duchowej […] Człowiek, który zamierza się powiesić odkrywa, że łatwiej jest powiesić innych. Sumienie świata zniszczyli ci, którzy przywykli do obwiniania innych zamiast siebie”. USA. Druga połowa lat 60. Tylko 50 lat temu. Skala radykalizmu doprowadza do zamordowania wszystkich trzech bohaterów filmu przez owładniętych nienawiścią przeciwników. Martin Luther King jest ostatnim z nich. Jego przesłanie, odwołujące się wprost do Ewangelii i proroków Starego Testamentu, zakotwicza w świecie zachodnim metodę pokojowej walki o prawa obywatelskie. Nie przez przypadek, kiedy papież Franciszek gościł z pielgrzymką do USA, to właśnie Martina Luther Kinga, obok Dorothy Day i Abrahama Lincolna zalecił Amerykanom do naśladowania. W swoim przesłaniu z zeszłego roku na 50. Światowy Dzień Pokoju powołuje się na metodę działania bez przemocy i apeluje do liderów politycznych, religijnych i gospodarczych o kierowanie się nią w codziennym życiu. Doświadczamy właśnie roku rocznic. Stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę. Sto lat temu zakończyła się I wojna światowa. 4 kwietnia przypadnie także 50. rocznica zamordowania Kinga. Doświadczamy waśnie rocznicy wydarzeń marcowych w Polsce i ruchów kontestacji’68 na całym świecie.
Pasolini
Na ciekawą lekcję, tym razem autorstwa Pierra Paola Pasoliniego, wskazuje Łukasz Kobeszko z Więzi.
Ten włoski reżyser i niepokorny komunista, szokował lewicową publikę, kiedy jednoznacznie potępiał aborcję. Szokował też, kiedy przeciwstawił się protestom studenckim w 1968 roku, gromadzącym radykalne środowiska tak lewicowe jak i prawicowe toczące bitwę z oddziałami policji. Napisał wtedy publicystyczny wiersz:
(…) Dziennikarze z całego świata (nie wyłączając telewizji) liżą wam (jak to się jeszcze mówi w sztubackim języku) dupę. Ale nie ja. Wyglądacie na nieodrodne dzieci waszych tatusiów. Dobra rasa nie kłamie. Patrzycie tak samo złym wzrokiem. Tchórzliwi, niepewni, zagubieni (świetnie!) równie dobrze umiecie dyktować, szantażować, pewni siebie, bezczelni: drobnomieszczańskie prerogatywy, kochani. Kiedy wczoraj, na Valle Giulia, tłukliście się z policjantami, ja byłem za policjantami. Bo policjanci są dziećmi biedaków. Pochodzą z subtopii, nieważne czy wiejskich, czy miejskich. Co do mnie, dobrze wiem jak wyglądało ich dzieciństwo, ich dorastanie, tysiąc lirów jak skarb, ich ojcowie, co pozostali chłopcami przez nędzę, która nie wyposaża w autorytet. Ich matki żylaste jak tragarz, lub kruche, wskutek jakiejś choroby, jak wróbel; liczne rodzeństwo; barak w ogródku wśród czerwieni szałwii (na cudzych, przydziałowych terenach); sutereny na szambach, lub mieszkania w ogromnych blokach, itd. itd. Spójrzcie ponadto jak ich ubrano: jak pajace, w tych szorstkich mundurach, które śmierdzą stołówką, koszarami i nędzą. Najgorszy, rzecz jasna, jest stan psychiczny, do którego ich sprowadzono (za czterdzieści tysięcy lirów miesięcznie): bez uśmiechu, bez przyjaźni ze światem, wyizolowani, samotni (tą samotnością, której nic nie dorówna): upodleni utratą tożsamości ludzkiej na rzecz policyjnej (znienawidzony nienawidzi). Mają po dwadzieścia lat, tyle co wy, kochani, kochane. W sprzeciwie wobec instytucji policji pozostajemy, ma się rozumieć, zgodni. Ale zadrzyjcie z prokuraturą, a zobaczycie! Młodzi policjanci, których kazało wam tłuc wasze święte chuligaństwo (wzniosłej romantycznej proweniencji) typowe dla wiernych synalków, należą do innej klasy społecznej. Na Valle Giulia, wczoraj, miał miejsce epizod walki klas: wy, moi drodzy (choć po słusznej stronie) odegraliście rolę bogatych, a policjanci (którzy racji nie mieli) biedaków. Piękne, zatem, odnieśliście zwycięstwo! W takich przypadkach, przyjaciele, policjantom daje się kwiaty. „Popolo” i „Corriere”, „Newsweek” i „Monde” liżą wam dupę. (…) Okupujecie uniwersytety, lecz powiedzcie, żeby ten sam pomysł przyszedł do głowy młodym robotnikom. A wówczas: czy „Corriere della Sera” i „Popolo”, „Newsweek” i „Monde” z równą gorliwością będą próbowały zrozumieć ich problemy? Czy policja wystawi się na lanie w okupowanej fabryce? (…)
Łukasz Kobeszko trafia w punkt: „Pisany wierszem esej Pasoliniego wydaje się jednak zwracać uwagę na dużo szerszy problem, nie ograniczający się do prostych podziałów na linii postępowy radykalizm – zachowawczy konserwatyzm lub ideologicznej „składni pozbawionej urody koniunktiwu” opartej na przewidywalnej narracji o starej, dobrej Europie i lewackiej kontestacji, która zniszczyła tradycyjny świat.”
Profetyczna polityka
Jak różne wnioski wyciągnąć można z fali złości i kontestacji pokazuje też przykład prof. Andrea Riccardiego. Obecny profesor historii, biograf Jana Pawła II i polityk włoski, w odpowiedzi na oburzenie 1968, często dyktowane szlachetnymi pobudkami, zakłada wraz z przyjaciółmi katolicką wspólnotę Sant’Egidio, niosącą posługę ludziom ubogim i bezdomnym. Dzisiaj Sant’Egidio nazywane jest „Małym ONZ”, bo znane jest także ze skutecznego prowadzenia wielu mediacji i wsparcia w doprowadzaniu do pokoju w wielu krajach na całym świecie. Daje świadectwo dialogu społecznego i religijnego w kilkudziesięciu krajach świata, w tym także w Polsce. Podobna motywacja skłania ks. Richarda Johna Neuhausa, wtedy jeszcze protestanta, późniejszego neokonserwatystę i założyciela katolickiego magazynu „First Things” do stanięcia ramię w ramię Martinem Luther Kingiem i Abrahamem Joshuą Heschlem w obronie praw czarnoskórych obywateli USA i zostania nieformalnych duszpasterzem ruchu. Rabin Heschel takie wybory nazywał uprawianiem polityki profetycznej w najczystszej postaci. Opierać ma się ona – jak podkreślał żydowski rabin – na odrzuceniu naszej naturalnej skłonności do wyparcia się prawdy o konkretnym człowieku, jego troskach i dramacie. Powojenne historie 1968 roku dokumentowane przez Baldwina, Pecka czy Passoliniego nie odbywały się w stanie powszechnej niewiedzy i nieświadomości. A jednak w wielu miejscach dochodziło do całkowitego zagłuszenia sumienia, wykluczenia całych grup społecznych poza kategorię człowieczeństwa i moralnej oceny. Tak w przypadku Afroamerykanów jak i zideologizowanych grup lewicowych i prawicowych, bijących swoich współobywateli w imię walki o prawa ludu. To właśnie dowody wyparcia się prawdy o człowieku. Te głosy są wołaniem o opamiętanie się w naszych radykalizmach i służbie bożkom rozlicznych ideologii, kłamliwie spłaszczających obraz życia. Nie ma ideologii i ziemskiego celu, ważniejszego niż człowiek z jego niezbywalną godnością. Nie da się służyć ludzkości i walczyć o jej prawa inaczej jak tylko przez służenie konkretnemu człowiekowi, z krwi i kości, sąsiadce i sąsiadowi, koleżance i koledze, żyjących tuż obok nas. W innym przypadku ideologiczna służba „ludzkości” wiedzie po prostu do piekła. To chyba chciała też przekazać nam Hannah Arendt, kiedy po piekle wojny głosiła, że największym zagrożeniem dla zajmujących się życiem publicznym jest diabeł. Opisywane wydarzenia działy się raptem dwadzieścia lat po masakrze drugiej wojny światowej. Jakby świat niczego się wtedy nie nauczył. Kilka dni temu gościem programu „HardTalk” w BBC była Elizabeth Eckford, Afroamerykanka. 50 lat temu, jako piętnastolatka, chciała skorzystać z prawa do nauki szkolnej w Arkansas. Lokalna społeczność i władze, pomimo istniejącego prawa, robiły wszystko, żeby jej to uniemożliwić. Doszło do fali przemocy. Przez 40 lat Elizabeth Eckford przeżywała traumę tamtych dni. Pierwszy raz odważyła się mówić o swoich przeżyciach dopiero w drugiej połowie lat 90. Znakami czasu jest żądanie prostych, łatwych i natychmiastowych rozwiązań na wszystkie bolączki świata, targanego populizmem i ideologiami prowadzącymi do permanentnego konfliktu. Jak wielu jeszcze dramatycznych lekcji z historii potrzebujemy w celu wyprowadzenia tej prostej nauki, że człowiek, nie ideologia, musi być w centrum naszej uwagi?
Tekst ukazał się w marcu 2018 w Polsce The Times